Forum Forum Corny Strona Główna


Forum Corny
~Zwykłe forum dla niezwykłych ludzi~
Odpowiedz do tematu
Bo mnie wena opanowuje podczas pisania prac domowych...
szczepek
serdeczny miś


Dołączył: 25 Lip 2006
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Konin

Jak widać po nazwie tematu - to praca domowa na polski Wink Chciałem coś tu przekazać, starałem się myśleć realistycznie z nutką pesymizmu, choć nie wiem jak mi to wyszło. Dialogi to nie jest moja mocna strona.



Spoglądałem na ciemny sufit, który z każdą chwilą był coraz niżej, bliżej mojego leżącego ciała. Zewsząd docierało do mnie uczucie ciasnoty mimo, że wiedziałem, że ściany mojego pokoju nie przesunęły się nawet o milimetr. Nagle ujrzałem tysiące małych światełek, mięśnie odmówiły posłuszeństwa.. Wibracje przeszywały moje ciało, ujrzane wcześniej światła zaczęły zlewać się w jedno miejsce, tworząc przed moimi oczami coś w rodzaju rażącego bielą tunelu.
Poczułem, jakby moje żebra, najprawdopodobniej z resztą kościanego towarzystwa, chciały wyjść spod skóry. Zacząłem wyobrażać sobie siebie unoszącego się w górę, z każdym centymetrem czującego coraz większe wstrząsy, słyszącego coraz głośniejszy szmery i huki.
Dopiero zdążyłem się zorientować, że to wcale nie było dziełem mojego umysłu, kiedy nagle wszystko ociemniało, a ja zauważyłem swoje ciało leżące bez ruchu w łóżku.
W widzeniu było coś dziwnego. Wszystko było dziwne. Czułem się jak gaz z niezliczoną ilością oczu, który ktoś wpuścił do zamkniętego pomieszczenia. Każdą rzecz w pokoju mogłem zobaczyć pod każdym możliwym kątem. Brakowało mi jedynie…ciała. Spojrzałem w miejsce, gdzie najprawdopodobniej byłyby moje dłonie – nic, ciemność.
- Udało się – pomyślałem, myśląc przy tym o tym, że się uśmiecham.
Zacząłem zwiedzać mieszkanie z zupełnie nowej perspektywy. To już nie tylko jeden punkt, dwoje oczu, jedna ścieżka – to aż…wszystko. Przemieszczałem się w przód, przy okazji zauważając tony kurzu za czarną szafą przy ścianie i banknot dwudziestozłotowy wewnątrz rozkładanej lóżko-sofie. Do „głowy” wpadła mi myśl, że jak już wrócę do swojego ciała to wezmę się za wielkie „sprzątanie” w domu.
Podążyłem dalej. Chciałem znaleźć się na dworze. Pstryk.
Byłem tam, widząc dookoła i wewnątrz znajome miejsce. Pomarańczowe promienie lampy ulicznej oświetlały kolorowy płot przedszkola i kawałek zieleni, znajdującej się pod oknami mieszkańców bloku. Myślałem o chodniku i amfiteatrze nad Wartą – kierowałem się powoli w jego stronę. Doszedłem do, ustawionej prostopadle do chodnika, ulicy, gdzie blok mieszkalny już nie zasłaniał księżyca, a zarazem jego światła.
Rozejrzałem się - z prawej zaparkowane samochody, z lewej ulica prowadząca do mojej starej szkoły, z przodu…
- Człowiek? – podleciałem bliżej i przyjrzałem się postaci. Była kobietą, ubraną w ciemnobrązowy płaszcz z głęboko założonym kapturem, który przysłaniał jej czoło i oczy. Widziałem tylko jej dwie, szare kitki i dolną część twarzy, po zobaczeniu której można było uznać, że ma się do czynienia z człowiekiem, który już kawał czasu stąpa po ziemskim padole.
- Witaj, Gościu. – powitała mnie drżącym, acz miłym dla ucha głosem.
- Widzi mnie! W takim wieku próbować…? Gościu? Kim jest? – myśli błądziły, a ja przypominałem sobie wszystkie historie o złych istotach, zamieszkujących astral, o wampiryzmie energetycznym, o opętaniach. Bałem się.
- Nie zamierzam cię ani opętać ani osłabić, Gościu. – teraz byłem przerażony. Wiedziałem, że ona jest stąd. Musiała być. Zapragnąłem wrócić. – Nie zezwalam!
Jej głos odbił się niczym echo po całym moim astralnym ciele. Byłem świadom, że to jej teren i opór nie ma najmniejszego sensu. Zresztą, jakby chciała mnie zranić, zrobiłaby to już.
W głowie odzywały się same znaki zapytania, które oczekiwały czyichś kropek lub wykrzykników. Ona je też usłyszała.
- Nie, nie krzywdzę Gości. Po cóż niszczyć rzeczy, których nie znamy? Każdy akt agresji, każda decyzja może być ostatnimi drzwiami, przez które musi przejść autodestrukcja.
- Nie jestem pierwszy. – odpowiedziałem jej wtedy. Po chwili uświadomiłem sobie, że ta odpowiedź mogła być ostatnimi drzwiami.
- Nie jesteś. Aczkolwiek każdy następny jest odrobinę inny poprzedniego. – zamilkła na chwilę, a ja poczułem ukłucie. – Ach. Biały?
- No tak, żyjemy w Polsce. Innych tutaj nie uświadczysz.
Ujrzałem delikatny uśmiech politowania na jej twarzy.
- I młody. – westchnęła. – Jesteś dobry. Czuję, że wiele jesteś w stanie poświęcić. – miała rację. Czułem, że usłyszę zaraz dobre słowo. – To źle.
- Źle? – zapytałem z niekrytym sceptycyzmem.
Westchnęła raz jeszcze, a ten uśmieszek cały czas nie schodził jej z twarzy. Zaczęła chodzić wokół mnie, z głową nisko pochyloną i rękoma na plecach – stereotypowy obrazek belfra z wyższej uczelni.


- Uczą was, od dziecka wam trują by być dobrym, czystym. Zależnie od tego, jak rodzicielom to wyjdzie, wyrastacie albo biali albo czarni. Choć diametralnie różni macie jedno, znaczące podobieństwo – jesteście skrajnościami! – mówiła z coraz większym gniewem w głosie. – Skrajności są jedną z rzeczy, wobec których prawda o autodestrukcji nie powinna działać. Nie powinny istnieć, a istnieją. Walczą ze sobą, biel z czernią – i nie mam pojęcia jak, ale obydwie nadal funkcjonują!
Zatrzymała się przede mną i spojrzała w twarz. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem jej oczy, całe szare, bez wyrazu.
- A jaka ty jesteś? – zapytałem, chcąc uniknąć dyskusji na temat skrajności.
- Szara, tak jak wasz świat. Ni biały, ni czarny, tylko szary. Nie widzę sensu w pomaganiu, w poświęcaniu się – tracimy na tym, oni zobaczą nasze słabe punkty.
- Przecież ich nie wykorzystają, to przyjaciele, oni…
- Dla was – przerwała mi – każdy jest przyjacielem, zbyt wierzycie w ludzi. Najchętniej wsadzalibyście kwiatki do lufy pistoletu, wycelowanego w waszą skroń! Nie rozumiesz, że trzeba wybierać mniejsze zło? Każda decyzja ma wydźwięk na otoczenie, każda decyzja rani mniej lub bardziej, tylko wy, biali i czarni, tak bardzo sięgacie wzrokiem do przodu, że nie widzicie trupów, które leżą pod waszymi nogami! Nie osiągniesz nic dla siebie, jeśli będziesz pomagać, czyli osłabiać innych! Oni nie poradzą sobie, gdy ciebie będzie brak. Umrą! – wykrzyczała to ostatnie słowo i coś się w niej zmieniło. Nagle opanowała emocje, odwróciła się i skierowała przed siebie.
Otworzyłem oczy. Wibracje przeszywały moje ciało, ale były zdecydowanie mniej męczące niż przy wychodzeniu. W głowie szumiały mi jeszcze dwa słowa – „zezwalam” i „żegnaj”.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bo mnie wena opanowuje podczas pisania prac domowych...
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu